
Babia Góra na horyzoncie.
Dystans: 233 km
Czas jazdy: 11 h 19 min
Podjazdy: 2461 m
Trasa: https://www.strava.com/activities/568692884
Pomysł wyjazdu w rejon Babiej Góry kołatał się w mojej głowie od dłuższego czasu – w końcu to jedna z wielu gór lepiej widocznych z Krakowa. W ostanie dni kwietnia nabrałem niezbędnej motywacji by zmierzyć się z ponad 200 km dystansem i czekałem jedynie na pierwszy wolny weekend. Majówka minęła na wyjeździe samochodowo-turystycznym do Rumunii, gdzie skrupulatnie przeglądałem się licznym podjazdom w górach Bihor. Ponieważ pierwsza sobota po długim weekendzie zapowiadała się słonecznie, już w czwartek zacząłem przygotowania: zamontowałem pedały SPD (Deore XT), wyregulowałem bloki wielokierunkowe w butach MT34 i zakupiłem prowiant: 1.5 l izotoników, 3 banany i 6 batonów. Zabrałem też lampę Ixon IQ Premium, bo zakładałem późny powrót. Chłodny poranek zaczął się o 6 rano. Przez pusty jeszcze Kraków i ledwie przebudzoną ze snu Skawinę udało się przemknąć szybko i sprawnie. Skręt w lewo na Rynku w Skawinie i w chwilę później wjechałem w zacienione i długie proste ciągnące się wzdłuż linii kolejowej do Kalwarii Zebrzydowskiej. Jadąc doliną Skawinki, szybko mijam Radziszów, za którym na charakterystycznym skrzyżowaniu odbijam w prawo na Wolę Radziszowską. Pierwsze cieplejsze promienie słońca łapię w malowniczej dolinie potoku Cedron. Między wsią Leńcze (charakterystyczny biały kościół na wzgórzu), a wsią Zarzyce Wielkiej skręcam w lewo, opuszczam dno doliny i podjeżdżam do drogi krajowej nr 52. To pierwszy odcinek na którym przychodzi przywitać się z podjazdami, więc można nieco żwawiej pokręcić, zwłaszcza, że na prawie 3 km odcinku pojawiają się też fragmenty o 6% nachyleniu…. Na 52-ce panuje już spory ruch, ale na szczęście szybko opuszczam tę drogę we wsi Brody i skręcam w lewo, ponownie wjeżdżając do doliny potoku Cedron. Mijam malownicze wzgórza z Kalwarią Zebrzydowską po prawej i Lanckoroną po lewej stronie. Rozgrzany słońcem postanowiłem zdjąć bluzę z długim rękawem i w dalszą drogę ruszyć na lekko.

Lanckorona … „Bestia” u stóp aniołów …

Lanckorona
Tuż za Lanckoroną zaczyna się pierwszy trudniejszy podjazd przez Leśnicę do wsi Stronie, po którym cieszę się, co prawda krótkim, ale niezwykle szybkim zjazdem. Zresztą cały odcinek od Lanckorony do drogi nr 956, liczący ok 10 km długości jest niezwykle malowniczy i dostarcza mnóstwo frajdy z jazdy. W Budzowie skręcam w lewo, w znaną już sobiedolinę potoku Jachówka. Przede mną pierwsze poważniejsze wyzwanie tej trasy, czyli podjazd na wzgórza ciągnące się między Chajnówką, a Makowem Podhalańskim. Zasadniczy odcinek liczy raptem 1.6 km długości, ale pokonuje jednocześnie 206 m w pionie, przy średnim nachyleniu 12%. Wjeżdżam między domy i wąskim asfaltem zaczynam wspinaczkę. Robi się cholernie stromo i na kilku ściankach zdecydowanie brakuje mi oddechu. Zlizując pot kapiący z nosa wbijam w kluczowe jak mi się wydaje spiętrzenie; kręte i wąskie, ostre zakręty o nachyleniu 24-26%. W pewnym momencie, w głębi serca i mimo wszystko dziękuję zjeżdżającemu z góry lokalnemu kierowcy, za jego brak wyrozumiałości i zmuszenie mnie do zejścia z roweru – razem byśmy się tam nie pomieścili, choć mógł mnie przepuścić. Oczywiście stromo jest tak, że nie ma szansy by ruszyć z miejsca, przynajmniej ja jej nie widzę. Idę więc z buta jakieś 80-100 m i w końcu wsiadam na rower… Cały odcinek kończy się „banalnym” już fragmentem przez zagajnik (8-12%). No cóż ten fragment trasy, ochrzczony w serwisie Strava jako „Rzeźnia pod Makowem” w pełni zasługuje na swoje miano.

Rzeźnia pod Makowem
Do Makowa Podhalańskiego serią serpentyn zjeżdżam ze średnią prędkością 30 km/h mając „na plecach” dwa samochody, które nie są jednak w stanie mnie wyprzedzić – jest zbyt wąsko, zbyt kręto, no i odjeżdżam po każdym wyjściu z zakrętu 😉 Technicznie zjazd jest całkiem trudny i w całości robię go w dolnym chwycie. W centrum Makowa skręcam na rondzie w prawo, ale szybko zawracam i wybieram przeciwny kierunek. Po minięciu mostu na Skawie postanawiam zatrzymać się, by przyglądnąć się dalszej trasie. Cały czas korzystam bowiem z nawigacji OsmAND+ działającej na telefonie Samsung Galaxy S4 (tryb oszczędzania energii, tryb samolotowy). Nawigacja co jakiś czas „podpowiada mi” kierunek jazdy, po wcześniej wyznaczonym traku, a ekranu z podglądem trasy używam rzadko i tylko wówczas gdy to konieczne. Zatrzymuję się i w cieniu drzewa popijając izotonik przeglądam mapę. Moją uwagę przyciąga nazwa drogi rowerowej „Greenway Szlak Bursztynowy”, choć pierwotnie planowałem dojazd do Zawoi drogą nr 957. Postanawiam zawrócić, przejechać przez Suchą Beskidzką i doliną Stryszawy wdrapać się na pasmo Surzynówki, by następnie zjechać bezpośrednio do Zawoi. Nieco nadkładam w ten sposób drogi w stosunku do pierwotnego planu, ale mam nadzieję na ładną widokowo trasę wzdłuż potoku Stryszawa.

http://cycling.waymarkedtrails.org/
W Stryszawie przeoczyłem skręt w lewo, o czym przekonałem się w Stachówce Dolnej. Zawracam i przy okazji postanawiam złapać dłuższą chwilę oddechu, zjadam banany i robię kolejne zdjęcie podczas wyjazdu 😉

Stachówka Dolna
Cały podjazd na pasmo Surzynówki liczy około 7 km i na tym dystansie pokonuje 280 m różnicy wysokości. Warto go zaliczyć, bo w nagrodę można nacieszyć oczy widokami na pasmo Policy i masyw Babiej Góry, no i „fundujemy sobie” przyjemny zjazd do Zawoi. W centrum wsi zjeżdżam przyglądnąć się budynkowi i zobaczyć od środkaCentrum Górskie Korona Ziemi.

Zawoja
Po krótkiej przerwie ruszam dalej. Przede mną główny, najdłuższy podjazd wyjazdu, czyli wspinaczka na Przełęcz Krowiarki (1012 m n.p.m.). Odcinek liczony od budynku OSP Zawoja na przełęcz liczy 12.8 km, pokonuje 474 m w pionie, co przekłada się na średnie nachylenie 4%, czyli premia górska 2-giej kategorii :-). Nie jest to sztywny i trudny podjazd, w zasadzie brak na nim ostrych ścianek, więc całość przekręcam spokojnym tempem (10.5 km/h), ciesząc się z małego ruchu samochodowego i wdychając górskie, zimne powietrze. Widać, że drogowcy dopiero co wyłatali co większe, „pozimowe dziury”, bo opony obklejają się drobnym asfaltem. Na przełęczy melduję się po 6 godzinach i 26 minutach jazdy z Krakowa i przejechaniu 108 km. Chwilę rozmawiam z parą lokalnych rowerzystów, zjadam kolejnego batona, zakładam kurtkę i zaczynam zjazd. Jest na prawdę chłodno, dodatkowo od południowego wschodu zaczyna mocno wiać. Zjazd do Zubrzycy Górnej, do poziomu 732 m n.p.m. liczy nieco ponad 6 km. Przewiewa mnie na wylot, do tego stopnia, że łapię lekkie drgawki. Przy mocniejszych porywach wiatru i prędkościach ok. 50 km/h w drgania wpada również sam rower. Być może jest to wynikiem jednostronnego obciążenia przedniego koła, przez sakwę, w której wiozę zapasowe ubrania, niezbędny sprzęt, aparat i inne drobiazgi. Wibracje są na tyle duże, że nie ryzykuję i staram się nie rozpędzać powyżej 40 km/h. W Zubrzycy Górnej mijam skansen, pole namiotowe i łapiąc ciepłe promienie słońca z radością skręcam w lewo, w drogę ku wsi Sidzina. Przede mną piękny, 11 km odcinek, na który składa się podjazd na Przełęcz Zubrzycką (877 m n.p.m., 4 km, 4%) i kolejny zjazd do Sidziny (6.8 km, -5%). Wizja kolejnego podjazdu bardzo mnie cieczy, bo wiem, że znów się rozgrzeję. Szkoda tylko, że ostro wieje z boku. Jedzie się jednak przyjemnie, po prawej towarzyszą mi cały czas skąpane w słońcu i wciąż zaśnieżone Tatry. Mijane wsie są niezwykle malownicze, a odcinek Zubrzyca Górna – Dolina Skawy – Jordanów (droga krajowa 28) bardzo mi się podoba.

Na Przełęczy Zubrzyckiej.
Po skręcie w lewo w 28-kę zaczynam podjazd pod ramię góry Przykiec, pod koniec którego dociera do mnie w końcu, jak bardzo zrobiłem się głodny. Skręcam więc do pobliskiej karczmy na zasłużony obiad. Podwójna porcja naleśników z serem i bakaliami, czarna kawa i dwie cole stawiają mnie na nogi. Wypoczęty ruszam dalej. Kolejne 25 km to zjazd do Osielca i kręcenie do Zembrzyc drogą 28. W tych ostatnich nieco głupieje moja nawigacja, z racji kompletnej przebudowy sieci dróg w tej części doliny Skawy, co związane jest z budową zbiornika zaporowego Świnna Poręba. W końcu przejeżdżam na orograficznie prawą część doliny Skawy, którą opuszczam w Skawcach, by wspiąć się na całkiem strome i wylesione wzniesienia zachodniej części Pogórza Wielickiego.

Na Pogórzu Wadowickim
Krajobrazowo przejazd od wsi Skawce do drogi nr 44 w okolicach Brzeźnicy (całość ok. 28 km) jest przepiękny i bardzo urozmaicony, od 2 km podjazdów np. Stryszów – Łękawica (4%), po przyjemne i szybkie zjazdy np. Kopytówka – Brzeźnica, 5.5 km, -3%. Po skręcie w prawo licznik pokazuje 200 km trasy. Zjeżdżam na stację benzynową, by doładować telefon, który o dziwo cały czas nieźle się trzyma. Po wcześniejszym doładowaniu podczas obiadu (z 42% do 48% stanu baterii), wskazuje teraz 5% stanu baterii. Nie chcąc ryzykować utraty zapisu reszty trasy funduję sobie krótki postój na kolejny baton i red-bulla. Ładuję telefon do 9%, bo wiem, że powinno mi to wystarczyć do końca trasy (ostatnie 33 km). Na 44-ce panuje spory ruch, a ja czuję, jak wiele dała mi kilkunastominutowa przerwa. Kręci mi się na prawdę wyśmienicie, czuję się jak w endorfinowej bańce: żadnych bóli w kolanach, udach, ramionach, pełne zespolenie z rowerem. Ta pozytywna fala wypełnia mnie do tego stopnia, że roją się w mej głowie zalążki kolejnych wyjazdów, w tym pomysł na 24-godzinny maraton … Przez Kraków przejeżdżam strzelając uśmiechy do wszystkich nieomal mijanych osób 🙂 Ostatecznie zawijam do domu. Pierwsze kroki po zejściu z roweru… Dzwonek do drzwi… Uśmiech żony … Wizja spóźnionego obiadu… Dwa zimne piwa … 🙂